1:52 w nocy. Cóż za cudowna godzina żeby zacząć pisać bloga. Lepsza taka niż żadna, prawda? Umysł już wariuje, bo się obudził „Ale kto cię będzie czytał?” A ja mu na to: „No kurka wodna nie wiem, ale robię to dla siebie, wiec idź już z powrotem spać”. Oczywiście myśl zasiana i zostaje w łepku. Kto mnie będzie czytał? No naprawdę nie wiem i ta niewiadoma jest OK. Umysł już na dobre się rozbrykuje: „Ale o czym będziesz pisać? Zaraz zabraknie ci tematów do pisania”, „a kiedy ty to będziesz wstawiać? a co z pracą, dziećmi, ogrodem, brudnymi oknami, terapią, pianinem, malowaniem?…..Aaaaaaaaaa SHUT UP!!! Krzyczę wewnętrznie.
No ale niestety wchodzę z nim w dialog. Najpierw przychodzi wkurw: „Daj mi kurcze spokój, bo ja tu pisze”, potem już po dobroci, bo w końcu ten umysł chce nas tylko uchronić przed niewiadomą, przed cierpieniem przed skrzywdzeniem. To taki rycerz na białym koniu. Taki wiecie ze Shrek’a z bujną grzywą, który sidzi dumnie i broni cię przed nowością i posuwaniem się do przodu. On woli zostać w znanym; gównianym ale znanym.
Więc kończy myślą: „Jesteś i tak do dupy”. Hmmmm, ja już wiem że tak nie jest i żeby pójść dalej czasem musisz uciszyć tą sraczkę myśleniową i robić swoje, więc siedzę na łóżku i piszę dalej. Jest tak że jak się nie poddamy i jednak postawimy na swoim to umysł weźmie to za dobrą rzecz. “Aha to już robiliśmy, więc to już przepuszczę” i być może da nam spokój.
Nie macie tak czasami że coś do was woła? Mnie dzisiaj obudził przeraźliwy krzyk kobiety na zewnątrz. Nie pytaj co to było. Obudziłam się nagle i dobiegł mnie strach. Nie wyglądałam na zewnątrz przez okno, bo ten krzyk dobiegł z daleka i pewnie i tak bym nic nie zobaczyła. A może to był mój wewnetrzny krzyk, który chce się wydostać na zewnątrz po ostatnich wydarzeniach, które zaburzyły mój „idealny świat” (tak, tak, mówie to z sarkazmem)? Czy macie tak że czasami chcielibyście krzyknąć ale nic nie wydostaje się z waszej paszczo-szczęki? Taki tłumiony krzyk.
Czy to nasza, uciszana za dziecka, niemoc w wyrażaniu siebie? Czy to jest to co słyszeliśmy od naszych rodziców i opiekunów: „ucisz się wreszcie”, „przestań beczeć”, „ryby i dzieci głosu nie mają”, „idź do swojego pokoju”. Moje zdanie nie było ważne, mój głos się nie liczył, choć byłam pyskata – tak mówiła mama.
Ostatnio ten głos wychodził coraz częściej na zewnątrz. Ten tłumiony przez lata ból. Musiałam coś wykrzyczeć, czego już nie potrafiłam trzymać w sobie. Takie szczere przyznanie się przed sobą, że już tak dalej nie mogę, że nie godzę się na pewne rzeczy. Nie mogę udawać, zwłaszcza przed sobą.
Muszę stanąć w prawdzie ze sobą, inaczej się uduszę. Te momenty krzyku, były to momenty które powaliły mnie na kolana. Czyli leże i kwiczę. Ale i jestem wdzięczna, bo jeszcze jakiś czas temu to podniesienie się z tej gównianej podłogi zajęłoby mi lata (jak po rozwodzie). A teraz z większą świadomością i wiedzą że takie momenty muszą się wydarzyć i że w tym jest lekcja do odrobienia, podnoszę się szybciej.
Dzisiaj po bardzo emocjonalnym i trudnym dniu, utuliłam się wewnętrznie i zasnęłam ze słowami „Jestem przy tobie kochanie”, „Nie zostawię Cię tym razem kochanie”, „Przejdziemy przez to razem”. Bo chodzi o to żeby to wewnętrzne małe, skrzywdzone dziecko ukochać, przytulić.
Jestem w drodze
W drodze do poznawania siebie, w odkrywaniu tego co było przez czterdzieści kilka lat schowane, pod stosem czyichś opinii, strachu wziętego od rodziców, przekonań że jestem niewystarczająco dobra i muszę zasłużyć na miłość. Jest to droga bardzo wyboista. Nie jest pokryta płatkami róż i czasami czujesz się jakby przejechał po tobie tonowy walec. Ale jest to droga warta każdego odcisku na twojej stopie, każdej rany która została opatrzona i utulona. To jest droga na której zostaje i przyjmuje to co się na niej pojawia. Cokolwiek to jest.
Niesamowite jest to że z czystą szczerością mogę powiedzieć że nie mogę zrozumieć jak do tej pory mogłam życ tak jak żyłam. W tej wielkiej nieświadomości. W tym bólu przykrytym alkoholem, seksem i telewizją. Ale też wiem że wszystko dzieje się w odpowiednim dla nas czasie. Może wcześniej bym tego nie uniosła psychicznie.
Kiedyś nie zauważałam że sabotuję siebie różnymi decyzjami w życiu. Że mam w sobie schematy, które usilnie mnie prowadzą a nie są one dobre. Że wiele moich mądrych powiedzonek to wyuczone frazy, które dostałam od moich rodziców, nauczycieli oraz ludzi spotkanych w życiu. Jak np. słynne powiedzenie mojej mamy „Ciekawość to pierwszy stopień do piekła”. No żesz k…a. A ja byłam taka ciekawa świata. Z każdym takim powiedzonkiem ta ciekawość była we mnie zabijana. Dzięki poznawaniu siebie mogę teraz otworzyć się na ciekawość i doświadczyć świata w pełni! Jupiiii
Niestety moje pokolenie (choć to się też dotyczy dzieci teraz) zostało wychowane w totalnej ignorancji. Nikt nie usiadł przy tobie i nie zapytał „Kochanie jak się dzisiaj czujesz?” „Widzę że płaczesz, jesteś smutna, czy chcesz o tym porozmawiać?” „Jestem tutaj przy tobie”. Zamiast tego było „ona znowu płacze”; „ ty to masz oczy w mokrym miejscu” i „po co te krokodyle łzy”?
W wieku 46 lat uczę się poznawać i wyrażać emocje, choć nawet nie potrafię ich wszystkich nazwać. Ale jestem w drodze. Wychodzę z roli ofiary, bo miałam takie dzieciństwo jakie miałam. Jestem w drodze do doświadczania. I bardzo mi się ona podoba.
Nie schodzę z tej drogi. Czy mi potowarzyszysz? Fajnie by było 😊
Kiss 😘. Marta