Dawno, dawno temu za górami, za lasami…hahahah😜 nie, nie będzie bajki. Ale rzeczywiście chcę zacząć od rozkminienia czasu. Bo czym jest czas? My znamy to jako sekundy, minuty, godziny, dni, tygodnie, miesiące, lata, wieki. Wiemy że praca zaczyna się w poniedziałek a w niedzielę się odpoczywa.
A w piątek? W piątek: „Friday I’m In Love” – The Cure 😍
Wiemy też że czas płynie nieubłagalnie, a my spędzamy na planecie ziemia jakiś określony czas. Jak go spędzamy? Niech każdy sobie na to pytanie odpowie indywidualnie.
Ale tak sobie siedzę i się zastanwiam – więc co siedzieli sobie tacy Starożytni, może się im nudziło i postanowili podzielić czas? Ano tak, zaczeli od dnia i nocy, zjawisk przyrody. Dostrzegli oni zmiany dobowe, co dało początek kalendarzowi księżycowo-słonecznemu. Chodziło o to by zauważyc zmiany pór roku wynikające ze zmiany ustawienia Ziemi względem Słońca (red. www.Decormint.com).
12 miesięcy zawdzięczamy Rzymianom. 7 dni w tygodniu pochodzi z tradycji judaistycznej i wiąże się z nakazem wstrzymania się od pracy – po polsku „niedziela” oznacza: „nie działać”. My wszyscy lubimy nie działać, nie?
No i zmierzamy do pożegnania starego i powitania nowego Roku! Skąd taka tradycja żeby to świętować? Przeczytałam wersję która bardzo mi się spodobała i tego będę się trzymać (red. histomag.org).
A więc gdzieś pod koniec 999 roku krążyła legenda w Rzymie że w roku 1000 miał nastąpić koniec świata. „Jego sprawcą miał być uwięziony w lochach Watykanu przez papierza Sylwestra I potwór Lewiatan”. Oczywiście ludzie byli przerażeni. Modlili się namiętnie, narzekali, łkali i żegnali ze światem jaki znali. Miał nastąpić tzw. Kryzys Milenium (nie wiem czy pamiętacie taki też miał odbyć się w 1999 roku – tylko potwora zabrakło, zamienił się w krach komputerowy który nigdy nie nastapił). Jak oczywiście dzieje się w takich historiach, dzień się skończył, wybiła północ i potwór się nie pojawił, nie wydostał z więzienia ziejąc ogniem i nie spalił świata. Całe miasto było w ekstazie radości, ludzie wybiegali na ulice składając sobie życzenia i świętując w świetle pochodni. I tak oto powstała tradycja świętowania końca starego roku i powitania nowego.
Ludzie lubią się bawić! A co, kiedy okazja się nadarza to dlaczego by nie potańcować. Sama mam na to ochotę, bo dawno nie byłam na żadnej bibce.
Ten rok kończe jednak mega przeziębiona, więc bibki nie będzie, ale jestem mega szczęśliwa. Ja to widze tak: przeziębienie na koniec roku to dla mnie rodzaj czyszczenia się organizmu z niepotrzebnych toksyn, rzeczy które już ze mną nie rezonują. Z każdym wydmuchiwaniem glutów w chusteczkę czuję że wydmuchuję swoje oczekiwania, niepowodzenia, rozterki, smutki, małe i duże kłopotki. Z każdym kaszlnięciem wyrzucam z siebie niewypowiedziane słowa, głuchy krzyk, niemoc. Nie mogę sobię przpomnieć przez ostatnie lata żebym aż tak mocno była przeziębiona. Pewnie że mogę usiąść i zacząć rozczulać się nad sobą jak kiepsko się czuję, ale ja świętuję!! Tak jak świętowali Rzymianie!! Tylko strzelać nie będę, bo mam szacunek do zwierzat które boją się takich hałasów.
Guzek Józek sprowadził mnie na koniec mocno do siebie, do środka, do mojego serca, abym wreszcie zauważyła to cudowne „ja”.
Życie daje Ci to co na dany moment potrzebujesz i w tym roku Wszechświat dał mi mój „prywatny Mont Everest. Jak napisałam w swoim urodzinowym poście: wspinaczka i zejście nie były łatwe, ale czuję już że jestem na płaskim terenie, że się stabilizuje, mogę iść spokojnie do przodu.
Jakimś dziwnym trafem pod koniec roku wylądowałam z trzema kalendarzami/planerami. Czy to Wszechświat podpowiada mi: OK kochana, koniec siedzenia w obcych ogródkach, czas poplanować swoje życie. Tak, tak wiem że wszystiego nie da się zaplanować bo życie to „twist and turns”, ale można zrobić pierwszy krok. Ja już takie kroki poczyniłam.
Wiem i całym sercem czuję że rok który zostawiam za sobą kończy pewien etap w moim życiu, do którego już nie wróce.
Wiem i całym sercem czuję że ten rok będzie dla mnie wyjątkowy pod wieloma względami. Zawodowymi i prywatnymi.
Czuje że wypełniłam do końca te doświadczenia które moja dusza przyszła doświadczać na planecie ziemia.

Czuję że zerwałam łańcuchy schematow które ciągnęgły kobiety w moim rodzie przez wieki. Że ja i moja córka możemy zacząć nowy etap kontynuując nasz ród.
Nie bez powodu od wczoraj mojej córce ukazują się liczby anielskie: najpierw 111, potem 777, 444. I niesamowite jest to że ona to zauważa i wie co one oznaczają. Czyż to nie cudowne?
Wiara to głęboka siła. Wiara że można życ inaczej, że możemy uzewnętrzniać obfitość, dobrostan.
Expect the unexpected – oczekuj nieoczekiwanego – to moje motto na nadchodzący rok. Poddaje się temu co ma przjść.
Ewelinka Stępnicka często powtarza: „Nie wiem jak, nie wiem gdzie, nie wiem kiedy ale otwieram się” i to będzie moja mantra na nadchodzacy rok, bo będzie on cudowny.
A tobie kochanie, mój wspaniały czytelniku, dziękuje że jesteś, albo że choć wpadłeś na chwilę. Dużo dla mnie znaczysz. ❤️Jestem też mega wdzieczna za każde słowo które ze mnie płynie, bo płynie z serca.
Raduj się życiem, doświadczaj, kochaj. Znajduj dobro i piękno tam gdzie go najmniej i miej wiarę że wszystko ma swój bieg i wszystko dzieje się po coś.
Do siego roku
Kiss 😘, Marta